środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 3

     Wstałam. To był pierwszy raz w moim mieszkaniu. Pokój rozświetliły zniekształcone roletą,  niczym oblane złocieniem  promienie słońca. Był to rześki poranek. Przyzwyczajona do duszącego ciepła, obudziłam się z drżącymi nogami, która siniały coraz chłodniejszą purpurą. Klimat mi nie sprzyjał. Kiedy już ociężała wygramoliłam się z łóżka i zaliczyłam poranną toaletę, założyłam przygotowane ubiegłego wieczora ubrania.
Dzień zapowiadał się...przejrzyście. Niebo zarysowane niebieskim płótnem, rozwidlone między londyńskimi ulicami, prawie dorównywało amerykańskim porankom w Atlancie. Prawie. Ale kto by to oceniał...
     Owinęłam się ciaśniej apaszką i zamknęłam za sobą drewniane drzwi. W końcu pustą lodówkę trzeba zapełnić. Ludzie pełni obojętności wobec siebie, z przepychem mijali się na tle oszklonych kolosów i zamglonych startą cegłą kamienic z wielokolorowymi szyldami. Każdy z nich przedstawiał oddzielny produkt. W blokowych budynkach na parterze mieściły się skromne sklepiki z tanią żywnością, warzywniaki i skupy używanej odzieży. Na wyższych piętrach mieszkali ludzie. Na ich parapetach, zwichrowane wiatrem zwisały koszyczki z najczęściej czerwonymi żonkilami. Zaczęłam przypuszczać, że tylko ja jestem tutaj pogodnym człowiekiem, ponieważ  u żadnego z przechodni nawet cień uśmiechu nie zamajaczył na ustach. Wszyscy niczym kamienne posągi, albo roboty zaprogramowane na jedną czynność, byli niczym wyzuci z jakichkolwiek emocji. Czy wszyscy byli aż tak zajęci, tak spracowani, czy po prostu niezadowoleni ze swojego obecnego życia? Momentalnie ktoś niezbyt delikatnym szarpnięciem, zatrzymał mnie i ustawił w bezruchu, bym mogła się powoli obrócić w stronę nieznajomej mi osoby. Był to kilka centymetrów wyższy mężczyzna o garbatej budowie i podstępnym uśmiechu. Jego zgryz zdobił srebrny, ułamany do połowy ząb. Miał na sobie biały fartuch. Oblizałam niepewnie spierzchnięte wargi i obcięłam starca podejrzliwym wzrokiem.
- Dzień dobry? - zagaiłam wycofując się o kilka kroków. Mężczyzna chyba był sprzedawcą.
- Witaj, złotko. Czy chciałabyś zakupić, oczywiście w korzystnej cenie.- chwycił w zabrudzone ziemią dłonie, przerośnięte jabłka, które jakby wypolerowane mieniły się krwistą czerwienią.- te dorodne owoce, z rodzimego gospodarstwa? - jego uśmiech stał się aż obsesyjny.

- Nie ma pan dużego ruchu, prawda? - zapytałam posyłając mu pełne współczucia spojrzenie. Starcowi jakby zmiękły kolana ze zdziwienia. Zniżył się jeszcze bardziej, ukazując rząd nieregularnie wystających kręgów, które odznaczały się na jego plecach. Aż żal człowieka, musiały go tak strasznie boleć.
- Interes się nie kręci złotko, jeżeli nie ma klientów, kupujesz te jabłka czy nie?- warknął oschle, po czym splunął na chodnik, tuż obok swojej nogi. Mężczyzna chyba nie lubi, kiedy okazuje mu się współczucie.
- Kupuję.- odpowiedziałam. Zajrzałam do torby, by z kolei wyjąć z niej kilka funtów. Przekazałam je mężczyźnie, w zamian otrzymując kilogram, miejmy nadzieję, soczystych jabłek.
- Ale to więcej niż, cena owoców... - przyznał sprzedawca, wyciągając rękę z pieniędzmi w moją stronę.
- Każdy przecież ma jakieś wydatki.- uśmiechnęłam się przelotnie, po czym ponownie zacisnęłam usta w cienką linię.- Niech pan to przyjmie jako podarunek od Alex.- dopowiedziałam odchodząc od stoiska starcy. Każdy zasługuje na odrobinę dobroci, a sądząc po minach tych ludzi, od nich zapewne tego nie dostanie.
- Kwiaty dla pięknej pani? - odezwał się kolejny sprzedawca, ze stoiska z roślinami. Wzdrygnęłam się ze strachu, mimowolnie cofając o kilka kroków, tak jak poprzednim razem. Moja ręka bezwiednie powędrowała ku sercu, by uspokoić jego rytm. Mężczyzna o krągłej twarzy, zaśmiał się w głos, ukazując rząd jasnych zębów. Odwzajemniłam gest, zaczepiając wzrok na pięknych barwach rzadko spotykanych kwiatów i wstążkach, które powiewały na wietrze, przyczepione do prowizorycznego stoiska. Sprzedawca był nieco starszy ode mnie, ale nie wiele. Chłopak raptownie odsunął się od swojego stolika z kasą i leniwym krokiem, stanął u mojego boku, szczerząc się od ucha do ucha.
- To dla Ciebie.- powiedział, praktycznie szeptem, po czym wręczył mi świeżo zakwitniętą, fioletową różę z białą wstążką zawiązaną u góry, w miejscu zwężenia łodygi. Poczułam jak moje policzki aż pali od zawstydzenia. Nigdy nie byłam w tak niekomfortowej sytuacji, mianowicie, żaden chłopak nie dawał mi takiego typu prezentu. Była to dla mnie nowość, na szczęście miła nowość.
- Co oznacza kolor fioletowy?- zagadnęłam, przekręcając między palcami szorstką łodygę. Chłopak stał nieprzyzwoicie blisko mnie. Trochę mi to przeszkadzało. 

- Miłość od pierwszego wejrzenia. - rzekł niskim głosem, chyba próbując być kuszącym. Odchrząknęłam znacząco odsuwając się na odległość około metra.
- Jestem Alex.- powiedziałam nerwowo, kierując ku niemu drżącą rękę.
- Ashton. - Ukłonił się nieznacznie, będąc twarzą na wysokości mojej dłoni. Chwycił ją, po czym musnął delikatnie ustami, zewnętrzną stronę ręki. Poczułam mrowienie w całym ciele. Otrząsnęłam się, kiedy zamglone myśli stały się praktycznie rzeczywistością.
- Jesteś kwiaciarzem? - zapytałam, całkowicie zmieniając mimikę twarzy. Miałam wrażenie, że moje policzki są już purpurowe od przenikliwego spojrzenia.
- Nie.- zaśmiał się kokieteryjnie.- Powiedzmy, że to biznes rodzinny.
- Jak cudownie!- zawrzałam radośnie. Aston uniósł brwi ku górze, patrząc na mnie ze zdziwieniem. Włożył ręce do kieszeni, nisko opuszczonych spodni.- Zawsze chciałam, żeby moja matka była kwiaciarką.- dopowiedziałam z rozczarowaniem w głosie.
- A czym się zajmuje?- zagadnął, patrząc niecierpliwie. Był taki przyjemny do rozmowy.
- Coś z bankowością.- odrzekłam.- powiedzmy, że wyjaśnia ludziom jak wypełnić umowy i takie tam.- momentalnie na moje usta wstąpił uśmiech. Jednak musiałam iść na zakupy, jedzenie same w lodówce się nie znajdzie. Między nami nastała cisza, kiedy wyciągnęłam telefon z torebki i sprawdziłam godzinę.
- Wiesz, Ashton, czas na mnie.- powiedziałam niepewnie, poprawiając uścisk na siatce od jabłek.
- Nie ciekawie.- odparł z uśmiechem.- Do zobaczenia, Alex.- Machnęłam ręką, zajętą przez podarowaną od niego różę. Przyjemny chłopak, nie powiem.
     Szłam dalej przez miasto, mając wrażenie, że ludzie z późniejszą porą nabierają większej chęci do życia.
Przed jednym ze sklepów zebrała się większa grupka przechodniów. Zaintrygowana zaciekawieniem tych ludzi przepchnęłam się przez człowieczy mur... i dostrzegłam cudo. Burza kasztanowych loków, które połyskiwały na słońcu, zakrywała mu nieznacznie twarz. Miał pełne usta, różowe niczym dojrzała malina. Kiedy nic nie mówił, były lekko rozchylone, jakby nabrzmiałe od ciągłych pocałunków. Kokieteryjnie uśmiechał się do każdej kobiety, która zawiesiła na nim wzrok. Był wysoki, dużo wyższy ode mnie. Jego szerokie ramiona odznaczały się na białej koszulce. Nogi miałam jak z waty. Jego uroda przytłaczała chyba każdą z zebranych osób płci żeńskiej, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę, kiedy unosił do góry ręce i napinał mięśnie bicepsów. U jego stóp leżał kapelusz. Na jego dnie połyskiwało kilka funtów i guma do żucia. Dopóki nie zaczął swojego przedstawienia, nie miałam pojęcia, dlaczego wszyscy tak bacznie go obserwują. Z kieszeni wyjął talię kart i przełożył ją między rękami, ukazując wszystkie symbole i liczby. Wybrał jakąś ochotniczkę. Była to wypudrowała landryna w obcisłych szortach. A któż by inny... Kazał jej wyjąć jedną z nich i zapamiętać nominał, po czym wsunąć ją spowrotem między inne karty. Mignął jej kilkoma pomiędzy oczami, po czym z tej samej kieszeni, do której wcześniej zaglądał, wyjął zapamiętaną przez blondynę. Wszyscy klaskali z zachwytem, wiwatując jak na trybunach podczas meczu. Widziałam jak oszukiwał, ale robił to w taki uroczy sposób, że chociaż nie klaskałam, to szczerzyłam się jak głupia.
- Ktoś chyba nie wierzy w moją magię.- o matko, on zwrócił się do mnie! Miał taki niski, ochrypły głos. Uśmiechnął się ironicznie, unosząc tylko lewy kącik ust, przy który pojawiło się delikatne wgłębienie. Myślałam, że zemdleję tam. Jeszcze nigdy, nikt nie wydawał się mi tak przystojny. Sama byłam zdziwiona swoim zachowaniem, swoim nieregularnym biciem serca i tej lekkości w dole brzucha. Żołądek przewrócił mi się do góry nogami z ekscytacji.Chłopak stanął bliżej, bliżej niż bym chciała.
- Trzeba jej udowodnić, że moja magia jest prawdziwa. - tym razem nie zwrócił się tylko do mnie, co szczerze zabolało. Niespodziewanie, albo i zdarzyło się to trochę wolniej, ale byłam zbyt zapatrzona w jego oczy, by móc dostrzec cokolwiek innego, pociągnął za koniec mojej apaszki i szybkim ruchem zerwał ją z mojej szyi, jakby jej w ogóle nie było. Poczułam jak moje ciało otula nieprzyjemny chłód. Już nie patrzył mi w oczy. Odsunął się ponownie na środek swojej sceny, moszcząc w rękach moją apaszkę. Zagryzłam wargę, nie mogąc opanować zachwytu. Machnął nią w górze. Frędzelki zatrzepotały na wietrze i w ułamku sekundy z pomiędzy materiału wyfrunęły dwa białe gołębie. Tym razem nie mogłam nie uwierzyć. Z moich ust nie schodził uśmiech. W przypływie nagłej odwagi, złapałam moją różę nieco niżej, po czym rzuciłam w stronę kapelusza. Chłopak nawet na nią nie spojrzał, ale na pewno widział, że ją miałam. Musiał widzieć. Ludzie zaczęli się rozchodzić, jakby wcześniej nic tu się nie wydarzyło, a ja stałam jak wryta, nawet nie zauważając, jak moje cudo odeszło. Odeszło z moją apaszką. Różę też zabrał.


_______________________________________________________________________________
Minęło trochę czasu odkąd dodałam poprzedni rozdział. Nie było to zamierzone i mam nadzieję, że się więcej nie powtórzy, bo takie długie przerwy dobrze nie wróżą...
Jak wam się podobało pierwsze "spotkanie" Harrego i Alex.? :D Mam nadzieję, że was zaciekawiło, ponieważ było napisane całkowicie na spontanie, początkowo miało wyglądać odrobinę inaczej.... :)



niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 2

     Z pewnością lot ten nie należał do najprzyjemniejszych. Nie dość, że było ciasno, to jeszcze jakieś dziecko śpiewało mi nad uchem piosenki z radia, radykalnie przekręcając słowa zwrotek.
Na szczęście obeszło się bez turbulencji, tylko przy lądowaniu samolot ciężko warknął, jakby ze zmęczenia i odmówił posłuszeństwa próbując złapać oddech. Przechylił się delikatnie w bok i zakołysał niczym ramiona matki podczas usypiania dziecka. Jednak maszyna wróciła na odpowiedni szlak i prostym posuwistym ruchem, zaparkowała na ziemi jeszcze zionąc ogniem przepełnionych silników.
Pasażerowie przestraszeni twardym lądowaniem, powoli zaczęli wstawać z wgniecionych siedzeń. Ich nogi zastygłe jeszcze w napięciu powietrznych usterek, odmawiały posłuszeństwa, jakby tak porównawczo  mówiąc- były z waty. Wśród ostatków, szukając swoich bagaży, wygramoliłam się z miejsca, nie do końca pewna, w którą stronę mam iść. Drzwi szybu, zawieszone niebezpiecznie nad moją głową, ukazywały drobne schodki z plastiku i szeroką przestrzeń pasu startowego. Roił się on jeszcze od uradowanych swoim widokiem ludzi.
   Szczerze mówiąc, prawdą było, że Londyński wiatr jest sto razy chłodniejszy od tego, który wieje w Atlancie. Momentami zaczęłam żałować. że pod szeroką, purpurową bluzą, miałam tylko szary podkoszulek. Zapięłam się pod szyję i zeskoczyłam z ostatniego schodka, zarzucając przepełniony plecak na barki. Chyba na mnie jedyną nikt nie czekał z bukietem kwiatów, ani otwartymi ramionami w geście powitania. Ze spuszczoną głową, wyminęłam obściskującą się parę i przysiadłam na murku, który otaczał wolno rosnące choineczki, wyłaniające się nikłym pędem ponad ziemię.I jak ja niby miałam się dostać do centrum, a tym bardziej do swojego mieszkania? Spojrzałam na swój telefon. Wybiła godzina 17:00. Mimowolnie powróciłam myślami do programu, który leciał o tej porze. Zawsze zasiadałam wtedy z miską popcornu przed telewizorem i wołałam mamę, która zmywała po obiedzie. Słońce u schyłku swojego półkola, kłaniało się cienką poświatą złotego pomarańczu, rażąc odznaczające się na asfalcie, przerywane pasy, machnięte białą, już lekko startą farbą. Wyjęłam mapę miasta i rozciągnęłam ją w rękach.. Przecinające się kolorowe linie, krętych ulic, tworzyły witraż, prześwietlony słabnącymi barwami roziskrzonego nieba. Byłam bardziej skupiona na tworzących się kształtach, niż ścieżce wyznaczającej drogę do domu.
- Zagubiona księżniczka w wielkim mieście? - niespodziewanie ktoś zasłonił upadające słońce, oblewając mnie szczupłym, krótkim cieniem. Uniosłam głowę, kierując przymrużony wzrok na tajemniczą postać.
Był to chłopak, cechując zarówno po głosie jak i wyglądzie. Wwiercał we mnie ciepłe spojrzenie, spod zmarszczonego czoła. Wydawał się mieć przyjazne zamiary.
- Raczej porzucona żaba, uściślając. - odpowiedziałam, starając się zabrzmieć w miarę zabawnie, jak na moje możliwości. Jasne włosy chłopaka, uniesione lekko ku górze, w miarę upływającego czasu, nabierały coraz bardziej intensywnych barw, będąc odbiciem zachodzącego słońca. Na jego twarzy mimowolnie układał się cień uśmiechu. Były dwie opcje: albo przeistoczyłam swoją odpowiedź w żart, albo się kompletnie zbłaźniłam.
- Amerykanka?- zagadnął. Mimo, że z jego ust ulotnił się uśmiech, to oczy wciąż były radosne. W głosie chłopaka można było dosłyszeć zagraniczny akcent.
- Aż tak widać.?- zawtórowałam pytaniem, tuszując rosnący rumieniec na moich policzkach, lecz jak sądzę nieudolnie, ponieważ uśmiech rozmówcy znowu zamajaczył na jego ustach.
- Ubiór Cię zdradził - Opowiedział, spoglądając na zamek od mojej w pół zapiętej bluzy. I tu chyba miał rację.
- Nie wiedziałam, że w Londynie będzie tak zimno.- Przyznałam z zażenowaniem. Słońce, w pościgu z księżycem powoli dobiegało do mety, rażąc ostatnimi promieniami krwistej poświaty zza linii horyzontu. Lotnisko momentalnie opustoszało. Między szmerem wciąż odchodzących ludzi, wiatr wszczął swoje gwizdanie. Poczułam jak przez całe moje ciało przechodzi nieprzyjemny, lodowaty dreszcz. Chłopak najwidoczniej zauważywszy to, zdjął swoją kurtkę i zarzucił ją na moje ramiona.
- Dziękuję. - wykrztusiłam zaszokowana jego życzliwym zachowaniem.
- Słuchaj, może Cię podwiozę do domu. Mój samochód jest niedaleko. - podrapał się po karku i skrzyżował nogi, patrząc na mnie z oczekiwaniem. Poczułam się jakby to była jakaś nieprzyzwoita propozycja. - Nie bój się, przecież Cię nie skrzywdzę.- na jego usta wstąpił szeroki uśmiech. Pokiwałam delikatnie głową, zarówno w lekkim strachu i zimnie jaki wywoływał wieczorny wiatr. Chłopak wysunął w moją stronę dość dużą dłoń. Było mu zapewne zimno w samej koszulce. Nie pewnie uniosłam rękę, która jakby w napadzie epilepsji, drżała bezwładnie. Mimo wszystko jego dłoń była ciepła i znacznie większa od mojej. Samochód chłopaka znajdował się na końcu parkingu, przy małej dziko rosnącej topoli. Nie znałam się na markach aut, więc dla mnie był tylko pojazdem.Odpalił go z odległości kilku metrów, uruchamiając rażące światła, które biły po oczach swoim blaskiem. Na pewno samochód był ciemnego koloru. Blondyn otworzył drzwiczki dla pasażera i zachęcająco pokiwał głową. Uśmiechnęłam się słabo i wskoczyłam na nisko osadzone siedzenie. Chwile później nieznajomy był u mojego boku, trzymając kierownicę. Czułam się lekko niezręcznie w tej sytuacji, ale jak widać to było jedyne możliwe wyjście. Chłopak odwrócił się w moją stronę i ponownie podał mi rękę z jeszcze szerszym uśmiechem.
- Tak mnie zauroczyłaś, że zapomniałem się przedstawić... Jestem Niall. - rzekł kokieteryjnie i uścisnął moją dłoń. Spuściłam zażenowanie spojrzenie, próbując umknąć rumieńcowi, który powoli wkraczał na moje policzki.
- Jestem Alex.- odpowiedziałam, spoglądając na oczy Nialla, które były skupione na mojej osobie. Odsunęłam się lekko na siedzeniu. On jakby rozumiejąc aluzję, puścił moją dłoń i zacisnął palce na kierownicy.
- A więc dokąd?- zapytał uradowany, jakby był świeżo zatrudnionym taksówkarzem.- Dzisiaj będę twoim szoferem. - dodał, puszczając mi oczko. Zaczynałam się go bać.
- Na Halley Street.- powiedziałam dość niepewnie. Taki adres podała mi mama.
- Ty chyba sobie żartujesz!- wykrzyknął entuzjastycznie. Nie, ja nie żartowałam. - Mieszkam zaledwie przecznicę dalej!- uśmiechnęłam się w odpowiedzi, nie do końca pewna czy mam się cieszyć. Drogę za oknami otaczały liczne lampy uliczne, które pozostawiały po sobie tylko nieregularne błyski światła. Nic po za nimi nie odznaczało się w rosnącej ciemności.
- Co robisz w Londynie? - zapytał, nie spuszczając wzroku ze zroszonej nocą jezdni.
- Przyjechałam na studia.- odpowiedziałam nienagannie, ucieszona swoją własną dumą. On zapewne mieszkał tu od urodzenia.
- Sama do obcego miasta? - zawtórował pytaniem, podburzony moją odpowiedzią.
- Mama uważa, że jestem odpowiedzialna i sobie poradzę. Od zawsze marzyłam o wyjeździe na studia.- prychnęłam, stała w swoich przekonaniach.
- Dziewczyno, tutaj nie chodzi o odpowiedzialność! Mimo wszystko Londyn to parszywe miasto, a w ciemnym zakątkach tylko czekają na Twoją obecność. Jako grzeczny pupilek mamusi, nie poradziłabyś sobie w takiej sytuacji!- warknął wybity z wątku, naszej wcześniejszej rozmowy. Zamilkłam zdołowana. Przecież nie będę chodzić ciemnymi uliczkami, są normalne oświetlone drogi, którymi chodzą zwyczajni ludzie. To jest paranoja, by aż tak czarno stawiać sytuację. Nie wiem czemu zareagował tak impulsywnie.
- Zachowujesz się jakby na świecie mieszkali, tylko złodzieje i zabójcy.- Przyznałam cichym tonem, w głębi duszy próbując nabrać odwagi.- Może Tobie też nie powinnam ufać?- warknęłam, trzymając twarde spojrzenie, wpatrzone w nieustannie pracujące wycieraczki. Niall obarczony oskarżeniami, westchnął rozbawiony.
- W tej chwili znajdujesz się w moim samochodzie, więc nie masz wyjścia. Musisz mi ufać, Alex.-odpowiedział podirytowany. Mimo wszystko oczy Nialla wciąż zdradzały radość, która chorobliwie przebijała się przez jego tęczówki. Przygryzłam wnętrze policzka, wytrącona z jakichkolwiek przemyśleń.
- Czemu jesteś taki niemiły?- zabrzmiałam w tamtym momencie jak dziecko, które właśnie zwalczyło histerie i pyta się kolegi dlaczego pociągnął je za kucyk. Mimo wszystko Niall nawet nie drgnął.
- Wyciągasz pochopne wnioski..- rzekł z prostotą.- Jesteś tu kompletnie sama, zdana na szczęśliwy los. Skoro poznałem Cię jako pierwszy moim zadaniem jest Cię ostrzec.Taki jest prawo dżungli. - Dodał z przekonaniem, posyłając mi pośpieszne spojrzenie. Cały czas skupiał się na słabo oświetlonej jezdni.Czarna tapicerka odbijała się w przedniej szybie, jeszcze bardziej utrudniając widok na drogę. Nie odpowiedziałam mu.
- No dobra, przepraszam.- Wykrztusił po kilku minutach, nie odwracając wzroku. Jego napięta szczęka nie zdradzała jakichkolwiek uczuć.
- Za co?- zawrzałam, próbując ukryć rozbawienie. Miałam ręce założone na piersiach i osądzające spojrzenie, które wwiercało się w jego profil.
- Ż
e osądzam Cię jako niezaradną dziewczynkę, która nie poradzi sobie w mieście.- wycedził. Moje usta uformowały się w szeroki uśmiech. Wyraz twarzy Nialla także niespodziewanie się zmienił, ukazując rząd ułożonych pod linijkę zębów. 
- No to jesteśmy.- zawiwatował, odpinając pas bezpieczeństwa. Lekko zszokowana, na początku nie zrozumiałam o co mu konkretnie chodzi, dopóki samochód się nie zatrzymał, ustępując niezręczniej ciszy. Chłopak wysunął w moją stronę swoją pokaźnej wielkości dłoń i zamknął w mojej, poruszając w górę i w dół, jak przystało na oficjalne pożegnanie.
- Miło było Cię poznać.- rzuciłam otwierając drzwiczki. Nigdy się nie przyzwyczaję do tego orzeźwienia, które funduje mroźny wiatr.
- Do zobaczenia.- zakończył Niall. Zza ciemnej szyby dostrzegłam jego wciąż roziskrzony uśmiech.


______________________________________________________________________________

I jak wrażenia.? x
Przepraszam, że 2 rozdział pojawił się po tak długim odstępie czasowym, ale miałam pewne trudności z pisaniem....Mianowicie moja siostra, wylała jakieś picie na laptopa i nie działała mi klawiatura, co było prawdziwą katorgą....
Mam nadzieję, że wam się podobało :) Jeżeli przeczytałeś zostaw proszę komentarz.! 

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział 1

  Nasza przyjaźń była statkiem, parowcem dryfującym po spokojnej tafli codziennego życia. Ja stanowiłam kotwicę utrzymującą nas przy ziemi, stabilną i oporną do ruchu. Cassie była żaglem, szerokim, bielącym się w świetle promieni słonecznych. Utożsamiała się z wiatrem, który dął w jej rozchylone skrzydła rozpostarte na drewnianym maszcie.
Ale jak to zawsze w tych pięknych historiach bywa, na drodze pojawia się góra lodowa. Z jednej strony można się z nią zmierzyć i pokonać wszelkie przeszkody, albo zwyczajnie obejść bokiem, lecz wtedy to już nie będzie to samo.
                                                                            ***
 
      - To nie jest pożegnanie, nie nazywajmy tego tak.- uniosłam rękę ku górze by delikatnym ruchem zetrzeć sunące po policzkach Cassie strumienie łez. Każdy wiedział, że była harda, ale teraz patrząc w jej napuchnięte oczy nikt nie byłby w stanie tego potwierdzić. - Przecież będziesz do mnie przyjeżdżać. - wymusiłam na ustach cień uśmiechu. W końcu kotwica powinna być twarda, prawda?. - Nie każ mi zapamiętywać tego momentu przez mgłę łez.- zacisnęła usta w wąską linię i zaciągając się powietrzem, spojrzała na mnie z opanowaniem. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby jej szczęka była tak napięta. Między nami nastało milczenie, lekko drażniące, ale lepsze niż płacz. Niestety była to tylko cisza przez burzą. Niespodziewanie Cassie zaniosła się gwałtownym szlochem i jakby omdlała, wpadła w moje ramiona. Objęłam ją niepewnie, dając upust chwilowej słabości.
- Obiecaj mi coś.- mruknęła umiejscawiając brodę na moim obojczyku. Tak bardzo będę tęsknić za jej upajającym zapachem perfum, które swoją intensywnością drażniły śluzówki. Zamajaczyłam cichym przytaknięciem. - Obiecaj mi, że nigdy nie znajdziesz innej przyjaciółki, a zwłaszcza ładniejszej.- Na jej usta wkradł się ten kochany, szeroki uśmiech.
- Postaram się.- opowiedziałam zacieśniając uścisk na jej talii.
- I że o wszystkim będę dowiadywać się pierwsza, bez względu na to, jakie rachunki za telefon będziesz płacić. - Tak bardzo będzie mi jej brakowało. Nagle po prostu wybuchłam niepohamowanym szlochem, czując narastającą pustkę w sercu. Dziewczyna wzdrygnęła się zszokowana, ale nie odsunęła mnie od siebie. Nie wiem ile tam stałyśmy, ale na pewno kawał czasu, ponieważ w końcu usłyszałyśmy nieoczekiwane trzaśnięcie drzwiczek samochodu. Mama. Rozluźniłam uścisk Cassie i ostatni raz pochłonęłam wzrokiem jej cudowną, lekko zaczerwienioną twarz.
- Do zobaczenia Alex. - zdołała wykrztusić, kiedy umiejscawiałam się na siedzeniu pasażera. Machnęłam niechlujnie ręką, zamykając w locie drzwiczki, podczas gdy mama już ruszyła. Jeszcze chwilę później słyszałam jej śmiech.
- Nie pozwoliłaś mi się z nią należycie pożegnać.- wytknęłam matce. Kobieta siedziała wyprostowana za kierownicą, skupiając się na każdym znaku drogowym.
- Miałyście wystarczającą ilość czasu.- prychnęła. - Samolot nie będzie czekał specjalnie na Ciebie. - rzuciła siarczyście. Co jej dzisiaj odbiło? Jeżeli tak reaguje na mój wyjazd, to chcę się ulotnić od niej jak najszybciej. Resztę trasy przesiedziałyśmy w ciszy, nie licząc moich nieskładnych pojękiwań do taktów piosenki, która leciała w radio. Pogoda dzisiaj wyjątkowo dopisywała kierowcom, minimalny wiatr i cień zachmurzenia, który przykrywał rażące słońce letniego popołudnia. Opierałam głowę o cienką szybę, kierując wzrok na mijające nas samochody, Droga wydawała się być monotonna, jakbyśmy mimowolnie stali w miejscu. Momentami zdarzały się krajobrazowe pejzaże łąk, albo delikatnie rozpostarte na trawie stawy z otaczającymi je pałkami. Ale niestety przemijały one szybko, znikając za zabudowaniami różnorakich korporacji i przedsiębiorstw. Wtedy już tylko suche budynki okalały przestrzeń przy jezdni. Niespodziewanie samochód się zatrzymał, a ja osłupiała przeniosłam wzrok na wysiadającą matkę.
- Nie zajeżdżamy jeszcze do domu? - zapytałam wysuwając nogi na rozgrzany asfalt.
- Gdybyś szybciej się uwinęła z tym pożegnaniem, to byśmy zdążyły zajechać.- odpowiedziała obojętnie, kierując się do bagażnika. „Uwinęła”.? Ałć, to zabolało. Rozejrzałam się wokoło. Moje pole widzenia obejmował zaledwie rozległy parking z nielicznie zaparkowanymi pojazdami.
- A moje bagaże?- jęknęłam skonsternowana, przecierając zaspane oczy.
- Wzięłam je ze sobą, byłaś przecież już spakowana. - odparła beznamiętnie, sięgając po granatową walizkę z czarną rączką. Zaprezentowała mi ją dla udowodnienia, po czym odłożyła na ziemię, sadzając jak psa przy swojej nodze.
- A mój terminarz? - zagadnęłam, gestykulując pod wpływem zdenerwowania rękami. Niespodziewanie matka się roześmiała, dając upust panującemu między nami napięciu.
- Jest w czarnej torbie, razem z książkami. - skierowała się z powrotem do bagażnika, sięgając po ową rzecz.
-A...- zaczęłam.
- Twoje bilety są w portfelu w Twoim plecaku. - przerwała z rozbawieniem w głosie. - Skarbie, zajęłam się wszystkim. Nie byłabym Twoją matką, gdybym o czymś zapomniała. - dodała, puszczając mi oczko. Nie pasowało to do jej poważnych rysów twarzy. Odetchnęłam teatralnie, zapewniając ją, że teraz jestem spokojna. Mimo to w mojej głowie rodziły się kolejne niepewności. A szczoteczka do zębów? Mój kocyk? Na pewno nie wzięła moich albumów!
                                                                              ***
     Stałyśmy przy odprawie. Lekko poddenerwowana chodziłam w kółko, wciąż czytając te same reklamy i uśmiechając się do ochroniarza. Mama sprawdzała coś w swoim telefonie.
- Alex, usiądź proszę. Zrobi Ci się niedobrze od takiego ciągłego chodzenia dookoła siedzeń. Niespodziewanie przyhamowałam, zajmując plastikowe siedzenie obok niej.
- Pamiętaj, żeby zabrać wszystkie bagaże z samolotu. Podpisałam Ci każdą walizkę. - rzekła usadawiając dłoń na moim kolanie. Zaczęła się chyba ta poważna rozmowa. Przytaknęłam. - Masz do mnie zadzwonić jak wylądujesz, rozumiesz?- pokiwałam głową, zarysowując na ustach coś na kształt uśmiechu.- Pokładam w Tobie nadzieje i wierzę, że jesteś odpowiedzialną dziewczyną, która potrafi o siebie zadbać. - dodała. Moje serce z niewiadomych przyczyn momentalnie zakuło. Poszerzyłam swój uśmiech i potaknęłam nieco pewniej.
- Nie będziesz miała podstaw by tracić tej wiary. - odpowiedziałam, najżyczliwiej jak mogłam. Mama uniosła swoje ramię i delikatnym, ale szybkim ruchem schowała mnie w swoich objęciach. Tylko nie płacz. Tylko nie płacz.
- Jak już się zadomowisz, razem z Cassie odwiedzimy Cię , w któryś z weekendów. - zapewniła. Przygryzłam stanowczo wargę, tamując napływające łzy. Mama zawsze mnie uczyła, że w miejscach publicznych nie wolno płakać. Samolot odlatywał za 20 minut. Recepcja informowała o udaniu się do środka w uporządkowanym tempie. Jakiś mężczyzna, z którym rozmawiała mama, wziął moje bagaże, prócz małego plecaczka i odszedł w stronę wyjścia. Stanęłam w kolejce. Nie śpieszyło mi się jakoś specjalnie, żeby wchodzić do tej ogromnej komercyjnej maszyny. Drżącymi rękoma, wyjęłam bilet i zamknęłam w dłoni, jakby był największym skarbem jaki posiadałam.
Nagle usłyszałam głos mojej mamy:
- Nie denerwuj się, przy takiej pogodzie nawet turbulencji nie będzie. - Posłała mi pocieszny uśmiech i potarła swoją szorstką dłonią moje odkryte ramię. Nadeszła ta chwila. Podałam kasjerce mój bilet, a ona postawiła na nim jakąś dziwną pieczątkę i kazała udać się korytarzem do środka. Spojrzałam na mamę. Ona bezprecedensowym ruchem otarła mokry policzek i skierowała swój wzrok na moim zdziwionym spojrzeniu. Ponownie mnie objęła i ucałowała w czoło szepcząc:
- Matce też się zdarza. - po czym znowu otarła wilgotne oczy. Rozpromieniłam pożegnalnym uśmiechem i pewna siebie ruszyłam do przodu.
- Do widzenia, mamo.





  _____________________________________________________________________________

    I jak wrażenia.? Jeżeli przeczytałeś...Zostaw komentarz.! :)

Prolog


      Oczywistą rzeczą jest to, że mogę Cię porównać do magika. Stajesz przed ludźmi, jak gdyby nigdy nic i wyciągasz karty. Raz trafi Ci się królowa kier, innym razem dziewiątka pik, ale nigdy nie będzie to ta sama liczba. Jestem pośród nich, niezauważalna, niechlujnie wsunięta gdzieś z tyłu. Raz mnie przetasujesz, a czasem odłożysz na stolik. Jednak mimo wszystko, będę dla Ciebie tylko sztuczką. 
                                                                     
                                                                          ***
   
      Moje oczy spowiła gęsta mgła, jeżeli miałabym nóż, to mogłabym pokroić ją na kawałki. Poczułam lekkie mrowienie w palcach. Nadchodził przymrozek. Gałęzie, unosząc się z delikatnym tchnieniem wiatru, zataczały niesymetryczne koła ,jakby zarysowując kształty na niknących w granacie chmurach. Słońce w pewnym momencie umknęło za horyzontem, pozostawiając niknący pas łączący się za widnokręgiem. Dawało jeszcze się we znaki ukazując swoją stałą obecność. Ciemność powoli, ale dużymi haustami pochłaniała kolejne drzewa, nadając im łudząco podobną postać po człowieczej. Zaczęłam się zastanawiać kiedy zdążyła pochwycić także mnie, zamkniętą w barierze własnego ciała. Jak na złość nie wzięłam telefonu. Jeszcze ciepły mech, na którym siedziałam obejmował mnie swoimi gałązkami nie pozwalając na jakikolwiek ruch w stronę domu. Tak więc zostałam. Nocą świat wydawał się taki tajemniczy. Każdy szelest czy świst wiatru był podejrzany. Spojrzałam na swoje ręce, gdyby się nie trzęsły, pewnie bym ich nie dojrzała. To była już stanowczo odpowiednia pora by wrócić. Sunąc plecami po korze pnia uniosłam się na nogi. Wytarłam spodnie wilgotne od trawy i wyprostowałam zgięte w pół plecy. Zapach nocnego lasu był odurzający. Rozejrzałam się dookoła. Znikąd światła czy widocznej drogi. Można powiedzieć, że z własnej przyczyny byłam w kropce. Postanowiłam iść na zachód. Było tak cicho, że słyszałam własne, podwyższone tętno. Ale i oddech, lecz nie należący do mnie.... Niespodziewanie zadzwonił budzik.

Wstęp

 Hej wszystkim!

      Tak na wstępie chciałabym wypocić kilka słów na temat powstania tego bloga. Razem z moją siostrą, jesteśmy regularnymi czytelniczkami różnych Fanficów, zarówno polskich, jak i angielskich. Wiele razy opowiadałyśmy sobie o przeżyciach związanych z kolejnym rozdziałem i wyobrażeniach bohaterów...Tak więc pewnego dnia, w naszych główkach zaświeciła taka malutka żaróweczka. Narodził się pomysł stworzenia czegoś swojego. Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)